Był grudzień. Szłam samotnie wąziutką ścieżką. W ogromnym skupieniu przysłuchiwałam się skrzypieniu śniegu pod moimi butami i wichurze szalejącej między gałęziami drzew. Policzki miałam lodowate, a rzęsy i brwi już kilkadziesiąt minut wcześniej pokryły się szronem. Mimo tego nogi niosły mnie niczym skrzydła, a serce i głowę wypełniała...