Pożegnanie pulpeta

Zaczęło się całkiem niewinnie. Uznałam, że zbyt często kupuję pod wpływem chwili, rekompensując sobie złe samopoczucie, kiepski humor czy sprzeczkę z mężem. Kupiłam więc (taka przewrotność) książkę „Chcieć mniej”, o której już Tobie pisałam (KLIK). Połykałam stronę po stronie, przynosząc z kuchennej szafki kolejne worki na śmieci i pozbywając się tego co zbędne. Trzeciego dnia „porządkowania życia” przyszedł czas na 3 kartony ustawione na szczycie szafy.
W tych kartonach poskładane w równą kosteczkę czekały na lepsze czasy ukochane spodnie, sukienka kupiona w Rzymie (dziś oczywiście za mała), spódnica w granatowe kwiaty z nieodciętą jeszcze metką (kupiona z myślą, że na pewno do niej schudnę) i legginsy z Calzedonii, które wchodzą mniej więcej do połowy uda. Znalazłam w tych pudłach tonę wspomnień o szczupłej, wysportowanej sylwetce i przeciągłym spojrzeniu mojego S. kiedy po raz pierwszy zobaczył mnie w tej czerwonej sukience.
To było przecież tak niedawno…
Na dnie ostatniego pudełka leżała turkusowa sukienka, którą trzy lata temu tak bardzo lubiłam. Jezu! Spojrzałam raz jeszcze i podeszłam z nią do lustra. Nie wierzę! Te cholerne lustro pogrubia! Czemu ta sukienka leży w tych kartonach? Przecież nie jest taka mała. Na bank się w nią wcisnę…
Nie przeszła przez biodra, a na brzuchu zacisnęła się niczym stalowa obręcz. Jakimś cudem szwy nie puściły, choć przecież to typowa MADE IN CHINA 😉 Wyobraźcie sobie moje zdziwienie. Sprała się turkusowa cholera! To pewne!
A co jeśli jednak nie?
Kurwa!
Jestem wielka!
Czy Ty też chowasz w najdalszym kącie szafy ubrania, w które masz nadzieję jeszcze się wcisnąć?
Mówiłam o tym 128 023 254 587 222 razy, przekonywałam samą siebie, ogłaszałam wśród koleżanek…
Żegnam się z czekoladą raz na zawsze. Gdy wpadam do Ciebie na kawę nie stawiaj na stole ciasteczek, bo moja silna wola przypomina tego gluta, którego wczoraj zrobiłam z synem z mąki kukurydzianej. Nie dość, że rozlazły i miękki, to jeszcze po godzinie wylądował w koszu.
Prosiłam – nie przynoś dziecku tych Kinder Czekoladek – bo matka napala się na nie jak czterdziestolatek na osiemnastkę w przykusej bluzce, a później, pod osłoną nocy bierze i nie pyta o zgodę (matka kinderka, nie czterdziestolatek osiemnastkę ;)).
Zarzekałam się setki razy, że biorę się za siebie, że muszę, bo źle się ze sobą czuję – i fizycznie i psychicznie. Działało przez 3 dni. Aż do jakiegoś grilla ze znajomymi, do spotkania w cukierni z przyjaciółką. Wypiję tylko kawkę. Nic więcej. Ależ jedno ciasteczko mi nie zaszkodzi. Bez przesady. Przecież nie można się tak katować. Raz się żyje! I płynęłam kolejny raz niesiona cukrową falą, na haju lepszym niż ten kokainowy. Cukier, czekolada, 20 kilo więcej w dwa lata!!!!
Tym razem postanowiłam potraktować moją drogę do zdrowego życia jak projekt, blogowe wyzwanie. Uznałam, że z Tobą będzie mi łatwiej. Że kiedy otworzę lodówkę w przypływie silnej zachcianki „na coś”, pomyślę o Tobie. Że głupio tak będzie Ciebie rozczarować i kolejny raz latem kryć się za parawanem.
Przez większość życia byłam bardzo szczupła. Pierwsze kilka nadprogramowych kilogramów pojawiło się tuż po studiach, kiedy zaczęłam zamiast nóg używać auta i zamieniłam całonocne tańce na osiem godzin za biurkiem 😉 Ponieważ jednak przede mną migotała wizja nadchodzącego ślubu, szybko się z tymi kilkoma kilogramami rozprawiłam. Wtedy wystarczyły trzy miesiące.
Od trzech tygodni jestem na diecie (pierwszy raz tak „długo” się trzymam ;)). Wykupiłam ją sobie na BeBio i uczciwie zaznaczyłam mój poziom aktywności jako niski, co mam nadzieję w najbliższej przyszłości zmienić. Jem 1500 kalorii dziennie i potrafię już obojętnie przejść obok półki z czekoladopodobnym syfem. Za każdym razem kiedy „Bajeczny” krzyczy do mnie „Weź mnie!”, „Zjedz mnie!”, „Jestem tutaj! Czekam na Ciebie taki rozkoszny!”, patrzę na falującą oponkę, która wciąż mi towarzyszy i walę go po mordzie. Chcę by moje ramiona pokochały sukienki z odkrytymi ramionami, a moja pupa zechciała gładko wślizgnąć się w granatowe rurki, których nie udało mi się wyrzucić (no kocham je i już ;)).
Po trzech tygodniach na wadzę widzę 3 kg mniej. Z przodu przyjaźnie migocze do mnie siódemka, a ja marzę o momencie gdy zobaczę upragnione 60. Ale i 65 będzie ok 😉
Chciałabym napisać, że obecną nadwagę zawdzięczam ciąży. Byłaby to jednak niezła ściema.
Dzień przed porodem byłam o 9 kg lżejsza niż dzisiaj!
Wydaje mi się to wręcz niemożliwe, ale wiesz… Zdolna ze mnie dziewczyna! Nawet niemożliwe czynię możliwym.
Ponieważ moje życie zaczęło w dużej mierze kręcić się wokół nasion chia i wszystkiego co pełnoziarniste, postanowiłam raz na jakiś czas się tym z Tobą podzielić. Na tę fantastyczną okoliczność powstała na blogu nowa zakładka – „FIT MAMA”, w której od czasu do czasu znajdziesz przepisy na najlepsze, ale zdrowe dania, dowiesz się czy odnoszę sukcesy na polu walki, czy są jakieś postępy w mojej przemianie, czy postanowiłam, że chrzanię i idę na lody z bitą śmietaną 😉 Czy ćwiczę ukochany przez tysiące Polek „Skalpel”, czy schodzę z tonu i zaczynam od wieczornego marszu z sąsiadką, która niedawno urodziła drugie dziecię.
Jak to się stało, że ze szczupłej mamy popychającej przed sobą wózek z małym berbeciem przeistoczyłam się w mamę z niezłą nadwagą opowiem Ci następnym razem… Pokażę Ci też kilka zdjęć z czasów, kiedy Maciek był malutki 😉 Do zobaczenia…
Jeśli jesteś ciekawa jak ta historia się dalej potoczy, jeśli masz ochotę mi kibicować (a nie podstawić nogę), jeśli chcesz do mnie dołączyć i wspólnie się motywować do działania – polub mnie na Facebooku, gdzie dowiesz się o kolejnych wpisach 🙂
Jeśli jesteś moją stałą Czytelniczką to mam nadzieję, że zaciśniesz kciuki i będziesz tutaj razem ze mną :*
Ania
Trzymam kciuki i życzę powodzenia! 🙂 Ja wciąż nie mogę wziąć się za siebie, ćwiczyć nie lubię (no nie, po prostu nie, mogę iść na spacer lub na rower, ale na samą myśl o ćwiczeniach cierpnie mi skóra), a słodycze lubię za bardzo… No ale trzeba w końcu wziąć się w garść, nie będę przecież po plaży w dresach chodzić 😀 Liczę na częste motywujące wpisy!
Paulina
Trzymam za ciebie kciuki. Moje diety za każdym razem legną w gruzach…. Kurczę, no jakoś brak mi silnej woli. Jestem z Ciecie dumna:)
Ewa
Pal to sześć Gocha! Jestem z Tobą! Może małe zakładzik??? Kto więcej zrzuci:D
Ania
Trzymam!
Monika
Trzymam mocno kciuki!!! Ja też jestem na polu bitwy z kilogramami. Jak na razie ja wygrywam – 17 kg mniej. Jeszcze 20 przede mną, ale dam radę 🙂 U mnie największym wybawieniem okazała się pomóc dietetyka – Ty też możesz skorzystać. Ceny nie są jakieś ogromne za konsultacje a profity niewymierne;-) pozdrawiam!
Gusia
Trzymam kciuki!!!! Za Ciebie i za siebie!!
Monika
dawno nie czytało mi się nic tak dobrze i lekko jak ten wpis. co do bebio- widzę, że zaczęłyśmy w tym samym czasie, tą samą wagę chcemy osiągnąć i idziemy łeb w łeb. chyba zostanę stałą czytelniczką dzięki temu 😉
Justyna
To musi być jakiś znak! Rano szwagierka zagadnęła aby wspólnie rozpocząć projekt odchudzanie, potem mąż zapytał o karnet na siłownię, teraz czytam u Ciebie o odchudzaniu… Jak nic znak! Dołączam. W grupie raźniej!
Justi
Gosiak, jak ja Cie uwielbiam!!! No przecież pamietam te twoje obłędne długie zgrabne nogi , których ci zazdrościłam :))) !! Ja sie zapisałam na siłownie 😉 cel- do wakacji zgubić minimum 5 kg. Bez ciąży przypakować tez potrafię!! Jeszcze ze dwa tygodnie muszę odpoczywać i sie regenerować po operacji a potem dołączam do walki o seksowne wysportowane ciało!! Damy radę!!! ❤
Aneczka
Hej Gośka:) Jestem z Tobą:) Życzę wytrwałości i sukcesów:) Ja też jestem w trakcie redukcji, co prawda konkretną dietę mam już za sobą ( w zeszłym roku) to pofolgowałam sobie ostatnimi tygodniami i 2 kg do przodu;/ Nie jem w ogole słodyczy, regularnie posiłki, i zero chleba do kolacji. I coś tam ruszyło:) Pozdrawiam:)
Viktoriya
Cześć! zostałam mamą już po raz drugi, Bruno ma teraz 4 miesiące. Po pierwszej ciąży przytyłam 7 kl i za nic w świecie nie mogłam się ich pozbyć.. siłownie..diety..nic.
Teraz karmię małego i ważę o 3 kl mniej niż przed ciąża:) 3kl.. niby nic..ale wiesz co? podobam się sobie w lustrze, a już nie pamiętałam jak to jest. Nie wiedziałam że tak mała różnica może sprawić tak wielką różnice w samopoczuciu:) Zamierzam utrzymać ten kurs i zrzucić te pozostałe 4, aby dojść do 65.
Trzymam za nas kciuki!:)
admin
Super 🙂 Ja też każdy kilogram mniej od razu widzę w lustrze i poprawia mi humor jak nic 🙂 Trzymam kciuki :*