Kłopoty sercowe – kiedy chcesz schudnąć, a ciało rzuca Ci kłody pod nogi

Dzisiaj mogłabym być jakieś 10 kg lżejsza niż na początku mojej drogi powrotu do szczupłej sylwetki. Mogłabym, bo tak wyliczyła Pani dietetyk na stronie BeBio. Mogłabym…
Zastanawiasz się czy zrobiłam jakieś postępy od ostatniego postu w zakładce FIT MAMA? Zrobiłam, ale nie jakieś imponujące. Nikt z wrażenia się nie przewróci 😉 Schudłam 5 kg. Przede mną jeszcze przynajmniej dyszka. Co się więc stało, że waga stanęła i nawet srogie spojrzenie nie jest w stanie cofnąć jej wskazówki choćby o jedną kreseczkę?
Kilka dni po TYM wpisie postanowiłam, że nadeszła ta wiekopomna chwila by ruszyć tyłek z kanapy, spakować torbę i pójść na pierwszy po roku przerwy trening. Nie pamiętałam, że może być tak ciężko. Że mam tyle mięśni które mogą drżeć i palić. Że to niezły wysiłek podźwignąć tyle kilogramów i unieść łopatki z maty przy pomocy mięśni skośnych brzucha. Że z nadmiaru wysiłku można prawie zwrócić poranną jajecznicę zmieszaną z bananem i makaronem z cukinią.
Jest jednak coś w tych treningach grupowych, co ciągnie cię do góry chociaż myślisz, że już więcej nie dasz rady. Co stawia do pionu choć masz ochotę paść na ziemię i wrzasnąć „nie wstaję, tak będę leżał”. Pokazać trenerowi środkowy palec i wystawić język. Niech ma! Ale… patrzysz na te wszystkie fit laski i mówisz sobie „one dają radę to i ja mogę”. I robisz kolejny martwy ciąg choć w głowie pulsuje tylko słowo „martwy”…
Skończyłam trening ledwo żywa, ale niezwykle z siebie dumna, bo przecież dałam radę. W drodze na parking czułam się przynajmniej 3 kg lżejsza i o niebo atrakcyjniejsza. Endorfiny działały jak trzeba. Jadąc do domu podziwiałam zachód słońca i ekscytowałam się wizją kolejnych treningów, które w połączeniu z dietą miały sprawić, że latem na plaży będę się czuła niczym Alessandra Ambrosio wynurzająca się z oceanu.
Moje ciało jednak miało zupełnie inne plany i postanowiło mnie kopnąć prosto w środek zadowolonego z siebie chwilowo tyłka.
Wróciłam do domu, położyłam dziecko spać i pochyliłam się nad książką. W tym samym momencie poczułam jakby coś mnie przydusiło. Po 10 minutach sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. I znowu. Do wieczora ustaliłam sprawdzając puls, że w momencie „przyduszania” moje serce na moment przystaje. Dokładnie gubi jedno uderzenie, a później rusza znowu jakby nigdy nic. Zasnęłam.
Następnego ranka obudziłam się przestraszona i poczułam, że TO dzieje się znowu. Odwiozłam Maćka do przedszkola i poszłam do lekarza. Jedno badanie, drugie, SOR, EKG, tysiąc badań i wynik. Arytmia serca – dodatkowe skurcze komorowe. Do tego niepokojąca kinaza kreatynowa. Norma to ok. 170 jednostek, u mnie stwierdzono 7000! Wujek Google podpowiadał przebyty zawał, niedoczynność tarczycy i zanik mięśni. Przez kilka dni zatruwałam moją głowę tysiącem obaw, ale w rezultacie okazało się, że chyba jednak jakimś cudem załatwiłam się tak tym cholernym treningiem. Nie mogłam w to uwierzyć!
Co z tą arytmią? Jest. Siedzę teraz stukając w klawiaturę i co jakiś czas czuję, jak „coś” siada mi na klatce piersiowej. Każdy dodatkowy skurcz serca czuję również w gardle. I muszę się nauczyć z tym żyć – tak mówi moja Pani kardiolog. Nie będzie to jednak proste i od choć od pierwszej arytmii minęły już prawie dwa miesiące, to wciąż liczę, że pewnego cudownego dnia obudzę się bez arytmii i lęku.
Co zatem z moją dietą? Hmmm… Pani kardiolog stwierdziła, że mam zrezygnować z diety eliminacyjnej i moich 1500 kalorii. Mam za to zdrowo i racjonalnie się odżywiać, a trening siłowy zastąpić aerobowym. Czekam jeszcze tylko na echo serca i zaczynam jazdę na rowerze, pływanie i może nawet spróbuję zacząć biegać? Chciałabym kupić sobie PULSOMETR, ale nie wiem jaki będzie dobry. Może Ty mi coś polecisz?
PRODUKTY WZMACNIAJĄCE SERCE
Po krótkiej tragedii żywieniowej związanej z majówką, grillami i gośćmi przewijającymi się przez nasz dom z naręczami ciast, wracam do jogurtów naturalnych, kasz i rukoli z hummusem i pomidorem. Mam nawet taki plan, żeby w przyszłym tygodniu wrzucić tutaj Tobie kilka przepisów na pyszne, zdrowe dania. Chcesz?
Przeczesałam internet w poszukiwaniu produktów, które wzmacniają serce. Jeśli chcesz zadbać o swoje, to nie zapominaj o tłustych rybach (jak łosoś czy makrela), bananach czy orzechach. Poza tym naszemu sercu służą: otręby, płatki owsiane, nasiona słonecznika, migdały, fasola, soja, siemię lniane, oliwa z oliwek, olej lniany, jabłka czy pomidory.
Jem więc na zdrowie 🙂
KIEDY CIAŁO SIĘ BUNTUJE
W ostatnim czasie kwestia wagi straciła dla mnie znaczenie. Stres związany z sercem sprawił, że na chwilę odpuściłam, ale teraz po raz n-ty skupiam się na moim celu (65 kg). W końcu ta moja nadwaga na pewno nie służy zdrowiu, a zadyszka po wejściu na czwarte piętro daje mi znak, że czas popracować nad kondycją.
Przez ostatnie wydarzenia moja głowa ustawiła na nowo co jest ważne, a co to tylko niewiele znaczące bzdury. Moją motywacją do gubienia zbędnych kilogramów już nie jest za ciasna sukienka, a chęć, by dla moich chłopaków być na tej ziemi jak najdłużej. Chcę być przy Maćku w pierwszy dzień szkoły, pomóc w pracy domowej z matmy, chcę trzymać go za rękę kiedy przeżyje pierwsze miłosne rozczarowanie i usłyszeć jeszcze tysiące razy „kocham Cię mamo”. Chcę doczekać starości u boku mojego męża i spędzać emeryturę pod palmami. Jeszcze tyle mam do zrobienia. Czas zadbać o swoje ciało. Bardziej.
Jeśli jesteś ciekawa jak ta historia się dalej potoczy, jeśli masz ochotę mi kibicować (a nie podstawić nogę), jeśli chcesz do mnie dołączyć i wspólnie się motywować do działania – polub mnie na Facebooku, gdzie dowiesz się o kolejnych wpisach 🙂
Jeśli jesteś moją stałą Czytelniczką to mam nadzieję, że zaciśniesz kciuki i będziesz tutaj razem ze mną :*